Tuesday, March 16, 2010

Czekając na lekarza w prosto i staroświecko urządzonym gabinecie, z sięgającym do sufitu fikusem, oknem wychodzącym na ogród i olbrzymim czekoladowym zającem, skoncentrowałam się na zieleni za oknem i niemyśleniu o niczym.
Kolejny tydzień choroby, nowy antybiotyk, bezsenne noce.
I cisza we mnie, która trwa od momentu gdy na pożegnanie przytulam mojego ojca, obiecując mu czekoladę i ciastka w piątek rano. Jeszcze tylko przypomnienie, że nie powinien ściągać rurek doprowadzających tlen i uciekam, uciekam z budynku i jak najdalej od siebie, by choć na moment zapomnieć o widoku jego coraz chudszego, zmęczonego ciała, o świadomości że umiera, dzięki bogom na razie bezboleśnie...

Na dziś, jutro, na nie wiem ile, uciekłam w głąb siebie i zatrzasnęłam drzwi. Z tym naprawdę nie umiem sobie poradzić.

2 comments:

  1. Kochana... myślę, że oczekiwanie "poradzenia sobie" w takiej sytuacji jest ponad Twoje siły, ponad siły każdego człowieka, który kocha bliską osobę i zmaga się z nieuchronnością jej utraty. Tego ciężaru nie da się zrzucić, nie da się też go przejąć. Na takie sytuacje nie mam mocnych. I nie ma też słów, poza tym, że trzeba to przezyć, bo życie było przed i będzie tez po. Ale już inne...
    Przytulam Ciebie mocno i wspieram w Twoim smutku..:*

    ReplyDelete