Monday, June 22, 2009


Pakuję prezenty. Ten akurat dla J., który już jutro ma urodziny, w kolejce czeka ten dla Y. I rosnąca lista prezentów do zabrania...


A ja zagrzebuję się w trawie, na od tygodni nie koszonej łące, z jednym marzeniem tylko...


Tuesday, June 2, 2009

Niby nic, bo zaledwie 250 kilometrów od Miasta, po raz pierwszy od prawie dwóch lat popłakałam się z radości. Morze...



Najpierw była szalona jazda autostradą, bo wyjechaliśmy późno, i w zasadzie bez planu, z telefonicznym upewnieniem się tylko, że pokój w hotelu czeka, i że można zabrać Psa Marchewkożercę.

I potem było łóżko z najwygodniejszym materacem, kolacja i drinki w hotelowym barze, a po śniadaniu kilka kilometrów do Morza.

Wygląda na to, że się zakochałam... Nie tylko w plaży gdzie wolno zabrać psa, który próbował wypluć pierwsze łyki słonej wody, szalał z innymi czworonogami, i najwyraźniej nikomu nie przeszkadzało bycie opsypywanie piaskiem spod łap (bo jak się nie ma na to ochoty to są jeszcze kilometry plaży gdzie z psem absolutnie nie wolno).



Samo miasto, czy nadmorska dzielnica, z budynkami ambasad, z zielenią, z cudownym połączeniem tego co stare i nowe... Tam muszę wrócić, na dłużej, na mocniej, na bardziej.


Co prawda holenderski należy do języków których z pewnością nigdy nie opanuję, nie ze względu na stopień trudności, ale ze względu na wymowę - nie do przeskoczenia, wybucham śmiechem przy co prostszych słowach, co byłoby przy trudniejszych?





Mieliśmy szczęście, dzień przepięknie słoneczny, z krzykiem mew, stadem katamaranów na morzu, ciepłym
piaskiem i wodą nadającą się już do wejścia, co przy Morzu Północnym wcale nie jest taką oczywistością.
Przeszczęśliwy pies, bo pierwszy raz zobaczył tyle wody, szum fal, plaża pełna muszli, tyle obrazów pod powiekami.
Wróciłam do domu ze spalonymi ramionami, czerwonym nosem, bo zapomniałam o tym, że przy wietrze to raczej normalne że się słońca nie czuje... I z mnóstwem piasku wszędzie... Prezent dla samej siebie. Bardzo potrzebny.
:)